Wywiad z Marią Swianiewicz-Nagięć
Pani profesor Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego Marią Swianiewicz – Nagięć - najstarsza córka profesora Stanisława Swianiewicza – ważnego świadka transportu polskich oficerów z Kozielska do Gniezdowa.
Konrad Kaczmarek: Co było inspiracją do napisania pracy zbiorowej o Pani Ojcu pt. „Stanisław Swianiewicz ekonomista, sowietolog, historyk idei”?Maria Swianiewicz – Nagięć: Zbliżająca się 10 rocznica śmierci. Inicjatorem był pan doktor Benon Gaziński, pracownik naukowy Instytutu Nauk Politycznych i Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego oraz koordynator Europejskiego Centrum Doskonałości im. Jean Monneta.
KK: Jak wspomina Pani okres przed wybuchem II wojny światowej? Pani była wówczas małą dziewczynką.
MS-N: Wczesne dzieciństwo miałam szczęśliwe. Wspominam ciepło. Dom był zasobny, aczkolwiek bez jakichś szczególnych bogactw. Miałam troje rodzeństwa młodszego.
KK: A czy Pani profesor ma może jakieś wspomnienia z dzieciństwa? Czy utkwiło Pani z tego okresu jakieś szczególne wydarzenie?
MS-N: Emocjonalnie na pierwszym miejscu stała Matka. Ojciec rzadko bywał w domu. Sporadycznie miał czas na zajmowanie się dziećmi. Aczkolwiek Ojcu zawdzięczam zamiłowania sportowe. Uczył mnie jeździć na łyżwach i na nartach, nauczył mnie pływać. Także kontakt z Ojcem był, ale bliższy kontakt był z Matką.
Najbardziej zapamiętałam z dzieciństwa jak żegnaliśmy Ojca w sierpniu 1939 roku. „Przez kilka dni przebywaliśmy na terenie małej wioski Żwirble, sąsiadującej z Nową Wilejką (obecnie dzielnica Wilna – przyp.red.), niedaleko miejsca postoju kompanii gospodarczej Ojca. Czas odjazdu 85 Pułku Piechoty wyznaczono na 27 lub 28 sierpnia. Uwagę Ojca zwrócił fakt, że do wagonów doczepiono lokomotywę od wschodu. Żegnając się z Matką wyraził przypuszczenie: „Pewnie pojedziemy ubezpieczać wschodnią granicę”. Mylił się jednak, gdyż w Mołodecznie dołączył 86. PP, a lokomotywa z czoła składu została doczepiona do dotychczasowego końca transportu i całość ruszyła na południowy zachód, ku Lidzie. Tam dokooptowano 77. PP i cała dywizja (19 DP.), złożona z trzech wspomnianych pułków, została skierowana na Baranowicze, Warszawę i dalej Łowicz.” (Cytaty za tekstem Marii Swianiewicz – Nagięć „Moje dzieciństwo i rozłąka z Ojcem” str. 132 z książki pt. „Stanisław Swianiewicz ekonomista, sowietolog, historyk idei”, Instytut Nauk Politycznych, Uniwersytet Warmińsko – Mazurski w Olsztynie, Olsztyn 2011)
KK: Z książki wynika, że Pani Ojciec był probiałoruski tzn. bronił mniejszości białoruskiej przed szykanami ze strony władz. Chciał, żeby miała większe prawa. Czy zechciałaby Pani profesor ten wątek rozwinąć?
MS-N: Uważał, że nacjonalizm jest chorobą społeczną. Nie tylko w stosunku do Białorusinów, ale do wszystkich mniejszości narodowych. To wynikało z jego dzieciństwa. Sam o tym często opowiadał. Urodził się w Dźwińsku, inaczej Dyneburg, na Łotwie. I opisuje to w swojej książeczce „Dzieciństwo i młodość”. Ta książeczka była przedrukowana przez periodyk „Literatura”. Dyneburg był wielonarodowościowy. W domu mówiono trzema językami. W ścisłym gronie po polsku. Mój dziad był naczelnikiem poddystansu na linii kolejowej Dyneburg – Orzeł, za który był odpowiedzialny. Naczelnikowi dystansu podlegały dwa odcinki kolejowe na trasie Ryga – Orzeł. Kolej była bardzo pilnowana po Powstaniu Styczniowym. Często w domu bywał żandarm carski. Był to bardzo sympatyczny pan, wyrobiony towarzysko. Oprócz niego bywały różne inne osoby, które przychodziły służbowo. Wtedy rozmawiano po rosyjsku. Babcia skończyła szkołę średnią tzw. Maryjski Instytut. To były szkoły średnie dla dziewcząt o wysokim poziomie nauczania, założone przez carycę. Babcia skończyła edukację w Wilnie i specjalizowała się w języku niemieckim. Dźwińsk to były Inflanty, gdzie mieszkało dużo Niemców. To byli potomkowie Zakonu Kawalerów Mieczowych. Babcia miała dużo koleżanek, z którymi rozmawiała po niemiecku. Służba była litewska albo łotewska, więc słyszał też i te języki. W 1905 roku powstało pismo lokalne, które nazywało się „Dźwiński Listok”. Babcia była współredaktorem tego czasopisma. Stąd miała kontakty z Żydami. Żydzi zajmowali się handlem i swoje reklamy publikowali w tym czasopiśmie. Tak więc Ojciec wychowywał się w międzynarodowym towarzystwie. Poza tym Babcia studiowała jeden rok w Petersburgu. Chodziła na Biestużewskieje Kursy. Ten uniwersytet dla kobiet przekazywał liberalną postawę. Wykładowcy uważali, że kobiety tak samo muszą mieć dostęp do studiów jak mężczyźni. Przekazywali liberalne, anty-nacjonalistyczne nastawienie do różnych narodowości, nie tylko hasło równość kobiet. I Babcia przekazała to swoim dzieciom. I mojemu Ojcu i jego siostrze, która, pomagając Żydom w czasie wojny, zdała egzamin z życia. Nawet przyczyniła się do uratowania jednej koleżanki - pani Cywii Wildstein. Najmłodszy brat Ojca też miał takie nastawienie liberalne. Po wojnie siedział w więzieniu. Jego przedwojenny kolega z gazety „Kurier Wileński” Ezechiel Judelewicz, który akurat wrócił z wojska (4 lata służył w czerwonej armii) napisał wujkowi bardzo dobrą opinię, że był dobrym kolegą i na pewno nie współpracował z Niemcami. Miał o nim jak najlepsze zdanie. To szczególne wydarzenie miało miejsce jesienią '45 roku. Były żołnierz armii radzieckiej, który zajmował ważne stanowisko w dzienniku „Sowieckaja Litwa” napisał dobrą opinię o uwięzionym koledze. Rzeczywiście musieli szczerze się przyjaźnić w okresie pracy w „Kurierze Wileńskim”.
KK: Jaki wpływ na rodzinę miał pobyt Pani Ojca w obozie w Kozielsku oraz fakt, że uniknął śmierci w lesie katyńskim?
MS-N: Nie byliśmy w sposób szczególny dyskryminowani. Szersze informacje o zbrodni katyńskiej doszły do mojej świadomości w dniu 2 lutego '46 roku, kiedy przyjechaliśmy do Polski. Przedtem wiedzieliśmy, że Ojciec żyje. W '43 roku do Wilna zaczęły przychodzić paczki z Teheranu. Oczywiście paczki były wysyłane przez jakąś firmę. Był zwrotny adres jakieś firmy. Trzeba było potwierdzić odbiór. To były paczki żywnościowe. Były tam jakieś konserwy, kawa, herbata, konserwy z baraniną. Oczywiście paczka była do połowy okradziona przez urzędników po drodze. Jednak dla nas to było wielkie szczęście. Była świadomość, że ktoś tą paczkę sfinansował, że Ojciec żyje. Ja mieszkałam z bratem u cioci. Mama była na wsi. Do nas przyszły trzy czy cztery paczki. To było w tym okresie, kiedy Niemcy podawali spisy ludzi zamordowanych w lesie katyńskim. Myśmy nie szukali w tych spisach naszego Ojca. Skoro przychodziły paczki, to znaczy, że to On je przysyła. A potem ja byłam dyskryminowana w '53 roku. Kiedy skończyłam studia, w czasie posiedzenia Komisji ds. Przydziału Pracy w dniu 4 marca 1953 roku, dowiedziałam się, że nigdzie nie dostanę pracy ani na Uczelni ani w Instytucie Naukowo – Badawczym. Chodziło o Instytut Rybactwa, w którym byłam zatrudniona na 1/2 etatu. Skończyłam rolnictwo ze specjalizacją rybacką. Ostatecznie poszłam pracować do zespołu rybackiego w Węgorzewie na jeziora, ale bardzo chciałam pracować w instytucie naukowym. I profesor bardzo chciał mnie zatrzymać. Nie jestem pewna jakie były przyczyny. Nie należałam do ZMP. Chodziłam do kościoła i mieszkałam w internacie Sióstr Urszulanek Szarych na Powiślu. Kiedyś wywiesiłam ogłoszenie o Mszy świętej, inaugurującej Rok Akademicki. Przyczyn mogło być dużo, to nie musiał być koniecznie Katyń. Mama też była dyskryminowana. Została zwolniona z pracy w '51/'52 roku. Jednak natychmiast dostała pracę jako nauczycielka szkoły średniej ogólnokształcącej w Tczewie. Przyjęła Ją szkoła handlowa. Była dyskryminowana również w ten sposób, że nie dostawała ani podwyżek ani nagród. Poza tym mój starszy brat uciekł z „Daru Pomorza” w Szwecji. Także to też mogło rzutować.
KK: Co było kluczowym elementem, który sprawił, że Pani Ojciec przeżył okres uwięzienia w Smoleńsku, Łubiance i Butrykach w Moskwie oraz łagier w Republice Komi? Jakaś cecha charakteru, łut szczęścia czy może zbieg okoliczności?
MS-N: On był na liście katyńskiej. Miał być rozstrzelany. W każdym razie był tu zbieg okoliczności. Kiedy przyjmowali ich do obozu specjalnego NKWD w Kozielsku, władze obozu zleciły im podawać swoje imiona i nazwiska oraz wykonywany zawód. Ojciec podał, że jest urzędnikiem Izby Przemysłowo – Handlowej w Warszawie. Ojciec w książce opisuje, jak w lutym zlecili Tadeuszowi Wirszyłło, absolwentowi Wydziału Prawa, spisanie wszystkich profesorów Uniwersytetu Wileńskiego. Wirszyłło przed wojną pracował w sądzie, a w 1939 roku został zmobilizowany. Podał oficerowi śledczemu NKWD następujące nazwiska: profesor Godłowski – fizjolog; profesor Komarnicki, który od 1921 był profesorem nadzwyczajnym i kierownikiem Katedry Prawa Państwowego i Nauki o Państwie oraz Swianiewicz. Wirszyłło zauważył, że oficer, który prowadził przesłuchanie, był zaskoczony tą informacją. Stanisław Swianiewicz od razu zorientował się, dlaczego ten śledczy zdenerwował się. Była niezgodność między faktycznym a podanym przez Ojca miejscem pracy. Nie był urzędnikiem Izby Przemysłowo – Handlowej, tylko profesorem na Uniwersytecie. Po tym fakcie odbyło się długie przesłuchanie przez kombryga Zarubina. Ten radziecki oficer bardzo długo i grzecznie z Nim rozmawiał. Nie zgłaszał żadnych uwag co do faktu, że profesor powiedział nieprawdę. Z biegiem czasu Ojciec stwierdził, że ten fakt spowodował zainteresowanie jego osobą.
KK: Minęło 20 lat od uwięzienia Pani Ojca w 1939 roku. Jak wspomina Pani moment spotkania po tak długiej rozłące?
MS-N: Bardzo sympatycznie. Doszłam do wniosku, że nic się nie zmienił. Ojciec był tak bardzo szczupły, że nie widać było na nim jakiś zmian. Tak jakbym Go widziała kilka dni temu. Takie na mnie zrobił wrażenie. Bardzo sympatycznie przeżyłam ten moment.
KK: Co było przyczyną tego, że Pani rodzina nie mogła połączyć się z Ojcem od razu po II wojnie światowej, tylko następowało to etapami?
MS-N: Myśmy późno przyjechali z Białorusi. Moja Matka wahała się czy jechać. Nie wiedziała, czy mąż żyje czy nie. To, że paczki przychodziły to nie był jeszcze taki niezbity dowód. Matce wydawało się, że Polacy nie powinni swych terytoriów opuszczać. Ojciec dowiedział się, że żyjemy. Pierwszy po wojnie list od ojca przyszedł do nas na Białoruś w październiku 1945 roku. List przywiozła osoba organizująca transporty z Olechnowicz na Białorusi na Ziemie Odzyskane. Osoba ta otrzymała list od kogoś pracującego w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym w Warszawie. Ojciec pisał: „natychmiast przyjeżdżajcie do Polski”. W Warszawie wysiedliśmy 2 lutego 1946 roku. Matka myślała, że załatwi drogą legalną wyjazd do męża. I zorientowała się dość szybko, że drogą legalną żadnej możliwości wyjazdu nie ma. Wobec tego starała się o pracę. Pracę znalazła w Tczewie. Pojechaliśmy tam. Potem Ojciec spróbował zorganizować nam, w sposób nielegalny, wyjazd na Zachód w końcu '46 roku. Mieliśmy jechać przez Szczecin i Berlin. W '45 roku był masowy eksodus na Zachód. Wtedy było to łatwe. W końcu '46 roku to było duże ryzyko. Przyłapali nas na granicy. To znaczy mnie i dwoje młodszego rodzeństwa. Mama miała jechać następnym transportem. Bardzo łagodnie nas potraktowali, bo dyrektorem Urzędu do Spraw Specjalnych w Szczecinie był student Ojca, słuchacz Wydziału Prawa na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. On uśmiechnął się. Bardzo liberalnie nas potraktował. Nie zatrzymywał. Ja z dwójką młodszych dzieci przebywałam w Urzędzie Specjalnym do Walk z Nadużyciami. Dyrektor tego urzędu zwolnił nas. I powiedział: „Czy macie pieniądze na bilet? Tylko wyjeżdżajcie.” Tak się skończyła nasza droga do Ojca. Matka dostała paszport w końcu 1956 roku. Wyjechała sama. Mogłyby jej towarzyszyć dzieci w wieku do 18 lat, ale najmłodsza siostra miała już 22 lata.
KK: Czy w Pani rodzinie mówiło się o zbrodni katyńskiej czy był to temat tabu?
MS-N: Mówiło się w domu. Poza domem, oczywiście, to był temat tabu.
KK: I już ostatnie pytanie: Jakim człowiekiem był Pani Ojciec? Jak go Pani zapamiętała?
MS-N: Na pewno był człowiekiem bardzo pracowitym. Ja zapamiętałam, że miał swój gabinet, gdzie dla dzieci wstęp był wzbroniony. Jak był w domu, to siedział i pisał. Potwierdzeniem tego faktu jest jego dorobek, który zebrałam i cały opublikowałam w formie bibliografii. Dużo pisał artykułów na tematy gospodarcze i w obronie mniejszości narodowych. W „Kurierze Wileńskim” prowadził dział gospodarczy.
KK: Dziękuję za rozmowę.
Prof. dr. hab. Maria Swianiewicz – Nagięć (ur. 1928) – najstarsza córka profesora Stanisława Swianiewicza (1899 – 1997). Miała troje rodzeństwa. Emerytowana profesor Uniwersytetu Warmińsko – Mazurskiego w Olsztynie. Wykładała w Katedrze Biologii i Hodowli Ryb.